TEREN
Iselle & Brambles
Domcia & Shakespeare's Romeo

Był już początek grudnia, chłodne poranki, często ponure bardzo dawały się w kości. Minął dzień odkąd wprowadziła się do nas kochana Domcia wraz ze swoim kasztanowatym rumakiem. Nie było już tak pusto, było wesoło, a ja taką atmosferę właśnie uwielbiałam.
Akurat w ten poranek chciałam się wyspać, dobrze wyspać, los zepsuł mi te plany..hm a raczej Domcia :) Wrażenia związane z przeprowadzką spowodowały, że nie mogła zbyt długo spać a tej nocy bardzo długo rozmawiałyśmy o głupotach, w końcu tyle się nie widziałyśmy że trzeba było to nadrobić przy dobrym i słodkim winie, specjalnie dla kobiet! Zerwała się z łóżka kilka minut po 6 rano, no i oczywiście nie mogła być cicho no bo przecież mnie trzeba obudzić, nie ma przeproś. Śmiała się, tłukła przebierając z piżamy, a ja tylko próbowałam docisnąć moją głowę do poduszki by zatkać uszy i słyszeć o wiele mniej niż słyszałam.
-Wstawaj, szkoda dnia na spanie - rzuciła. Nie miałam ochoty nic odpowiadać tylko zaspana mruknęłam coś pod nosem. Panna udała się na dół a ja wreszcie mogłam jeszcze trochę pospać, choć nie trwało to zbyt długo. Już 5 minut po jej wyjściu poczułam zapach pysznej kawy, niech to szlag, nawet zapach kawy potrafi mnie dostatecznie obudzić.
-Meh, chyba z dalszego spania nici, ta kawa tak wybornie pachnie. Niech Cię koty wezmą Domcia...-uśmiechnęłam się pod nosem i szybko wskoczyłam w ubrania, zaliczając po drodze łazienkę na pietrze i kierując się prosto na dół do kuchni. Domcia już zajadała śniadanie i popijała je kawą, moim oczom ukazał się bardzo przyjemny widok. Omlety z owocami i do tego ciut polewy czekoladowej, obok kubek gorącej kawy.
-Zapraszam. - ujrzałam tylko szeroki uśmiech Domci.
-Jezu, Ty to wiesz jak człowiekowi dzień umilić, kochana jesteś. - Podeszłam do Domci i przytuliłam moją dobrą przyjaciółkę. - i wiesz co? Cieszę się, że jesteś z nami. - uśmiechnęłam się.
-Zabieraj się za jedzenie i spadamy w teren, ja pójdę obrządzić konie do jazdy, na czyim grzbiecie będziesz dzisiaj zdobywać terytorium? - mówiła, sprytnie podjadając mi owoce z talerza.
-Brambles, i zostaw moje owocki, miałaś swoją porcję. - zaśmiałam się, lekko klepiąc ją po dłoni by ją zabrała.
Domcia wypiła jeszcze witaminy i ruszyła w stronę stajni, wychodząc podeszła jeszcze do okna w kuchni i zapukała by oznajmić mi jak bardzo jest zimno, robiąc dość śmieszne miny, haha cała Domcia! Kończyłam powoli śniadanie i przepyszną kawę, na stole leżał mój telefon który nagle zawibrował informując o odebraniu wiadomości. Od dawna nikt nie pisał, nie dzwonił, od rozstania z narzeczonym jakoś zamknęłam się w sobie. Biorąc ostatni łyk kawy odczytałam smsa, o mało się nie zachłysnęłam - to był ON. Włosy stanęły mi dęba a serce nie wiem dlaczego zaczęło bić mocniej.
"Nie mogę tak dłużej, spotkajmy się, chcę to naprawić." O nie, zapomnij tak jak świetnie zapominałeś o mnie wtedy gdy Cię potrzebowałam - powiedziałam głośno sama do siebie i rzuciłam telefon na kanapę, sprzątnęłam naczynia i udałam się do przedpokoju by się ciepło ubrać, chwyciłam kluczę i zamknęłam dom. Faktycznie było zimno, nawet bardzo, -5 stopniowy mróz bardzo szczypał w policzki, orzeźwiał, i spowodował że kompletnie się wybudziłam. Już od wyjścia z domu słyszałam dość głośne rżenie jednego z koni.. - O niee.. Brambles. - rozpoznałam jego rżenie już z promienia kilkunastu metrów. Pobiegłam pędem do stajni, o dziwo stajennych nie było a z ogierem walczyła Domcia.
-Hej co się dzieje! - krzyknęłam chwytając za wodze ogiera które trzymała dziewczyna, próbując go uspokoić.
-Kurde, no chciałam go osiodłać, ogłowie dał sobie spokojnie założyć a z siodłem było gorzej a w stajni nikogo nie ma - Domcia rozglądała się po stajni.
-Hm, no nie wiem może coś go wkurzyło, całe szczęście że nic wam się nie stało. - odetchnęłam z ulgą ale dalej nie dawała mi spokoju myśl, gdzie byli wszyscy stajenni? No nic, zapewne prędzej czy później na pewno się odnajdą. Romeo już był osiodłany, a Brambles dalej stroił fochy i nie chciał współpracować, jemu też przydało by się coś na postawienie nóg. Wkurzyłam się, chwyciłam stanowczo za wodze i wyprowadziłam konia na świeże powietrze, Domcia wraz ze swoim rumakiem poszła za nami. Zapewne denerwowała go również obecność obcego mu ogiera, ale nie miał wyjścia, Romeo się nie rzucał, więc on tym bardziej nie miał ku temu powodów. Poszłam z nim na kawałek z zieloną ale przymarzniętą już trawą, pogłaskałam delikatnie po szyi, poklepałam(ale nie mocno).. Tak by się uspokoił i złapał świeżego powietrza. Zaczął oddychać spokojniej, rozglądał się na około siebie, spojrzał na mnie i szturchnął mnie swoim pyszczkiem opierając go na moim ramieniu..
-Oj Brambles, co cię dziś ugryzło? - szepnęłam do ogiera dalej głaszcząc go po szyi.. - dasz sobie założyć to siodło i pojechać z nami w teren?- ogier cicho parsknął. Spojrzałam w stronę Domci i krzyknęłam by przyniosła siodło. Założyłam mu je na spokojnie, nie zrobiło to na nim wrażenia, całkowicie się wyciszył.
-I jak? - spytała zaciekawiona Domcia.
-Świeże powietrze dobrze mu zrobiło, po prostu wstał dzisiaj lewą nogą - zaśmiałam się wskakując na grzbiet Bramblesa.
Domcia bez chwili zastanowienia wskoczyła na swojego wierzchowca i popędziła go w moją stronę. Brambles znów zaczął się powoli buntować, lekko szarpać wodzami, denerwował go Romeo. Ściągnęłam mu wodze troszkę bardziej, mówiąc do niego stanowczym głosem by się uspokoił bo nerwy nic tu nie pomogą. Wydawało się że zrozumiał. Spokojnym stępem kierowałyśmy się z Domcią w stronę pobliskiego lasu i łąk.
-Ale to wszystko piękne wygląda, lekko oszronione, białe, takie kruche... - westchnęła Domcia.
-Lubię takie początki zimy, niby mróz ale taki delikatny, mogłabym powiedzieć że przyjemny dla skóry a przynajmniej mojej skóry. - złapałam głęboki oddech.
Rozmarzyłyśmy się obie, po chwili spojrzałam na jej ogiera.. Cholera, dostojny jest, nawet bardzo.
-Domciu, skąd Ty wytrzasnęłaś takie cudeńko - spojrzałam na nią. - pięknie razem wyglądacie, jesteście tak dopasowani że się napatrzeć nie mogę! - zachwycałam się.
-Nie bez powodu do mnie trafił, to chyba było przeznaczenie - zaśmiałyśmy się.
Kasztanek bardzo elegancko stawiał kroki, współpracował z właścicielką, było to widać gołym okiem nawet dla kogoś kto kompletnie się na tym nie zna. Miał ekstremalnie perfekcyjną budowę.
-Dobra, czas pokazać co nasze wierzchowce potrafią. - Domcia uniosła dumnie głowę. - jedziemy na łąki i się trochę pościgamy.
-Ale to nie są wyścigowce, tylko dresażowce. - podsumowałam.
-No i? Galopować i cwałować potrafią. - Domcia popędziła Romeo do galopu aby szybciej wybiec na łąki. Zrobiłam to samo, Brambles natychmiast zareagował i zerwał się jak wiatr, ahh co to był za dynamiczny galop, miodzio! Po chwili wybiegliśmy na teren szerokich łąk. Słońce już ogrzewało nasze buźki a trawa pięknie błyszczała w jego promieniach.
-No dobra, stąd do tamtego drzewa.- wskazałam palcem na drzewo oddalone o około 600m. Domcia tylko kiwnęła głową, ustawiłyśmy się w pozycji do startu, chociaż na chwilę przed naszła mnie wizja, że któryś ogier mógłby się poślizgnąć na tej zamarzniętej trawie, była dość śliska. Ale zanim chciałam cokolwiek powiedzieć Domci, już krzyknęła "start". Ruszyłyśmy pędem, Romeo bardzo pięknie wyciągał się podczas cwału, Brambles też był niczego sobie, energicznie biegł i próbował wyprzedzić rywala, choć do wyścigów mu bardzo daleko, ale widziałam że daje z siebie wszystko. Domcia czuła normalnie wiatr we włosach, lekko pokrzykiwała, śmiała się i łapała wiatr w oddech. Hahaha, co to był za widok, wariatka! No i zwyciężyła, dotarła jako pierwsza, Brambles coś ma słabą kondychę, trzeba go podreperować i podszkolić.
-I tak wygrałyśmy obie, za szczere chęci - przybiłyśmy sobie z Domcią po piątce. Nasze ogiery się zmęczyły, cięższy oddech.. Poklepałam Bramblesa po szyi, to samo uczyniła Domcia.
-Miałam Ci mówić, żebyśmy sobie to odpuściły, bo w sumie trawa śliska, duże prawdopodobieństwo że któryś mógłby się poślizgnąć. - mówiłam, poprawiając moją niesforną czapkę.
-Wiesz, gdyby był choć jeden zakręt może i tak, ale to była prosta trasa i już bardziej wydeptana.- podsumowała mnie.
Miała rację, niepotrzebnie spanikowałam.
-Cholera, robię się głodna, a Ty Isa? - Domcia spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem abyśmy już wracały.
-Zimno wyciąga z człowieka o wiele za dużo, ale też zaczyna mi burczeć w brzuchu. - uświadomiłam.
Zebrałyśmy się do powrotu przez łąki, było bliżej i bardziej komfortowo, można było obserwować otwarty teren bez obaw że jakiś lis nam tu wyskoczy i spłoszy konie.
-Dzisiaj napisał do mnie Dominik..- powiedziałam drżącym głosem.
-Serio? Co chciał? Po tym wszystkim ma jeszcze tupet do Ciebie pisac? - Domcia wyraźnie się oburzyła.
-Że chce to naprawić i nie może tak dłużej. - spojrzałam przed siebie.
-Zobacz jak Ty długo mogłaś znosić to, że olewał Cię wtedy gdy go potrzebowałaś, teraz raptem on nie może i chce to naprawiać? Chyba trochę za późno? Tylko nie mów że się z nim spotkasz! - Domcia najwyraźniej starała się wybić mi ten pomysł z głowy, i słusznie.
-Serce mi mocniej zabiło i podeszło do gardła, ale wytrzeźwiałam i te myśli przeszły. - dodałam od siebie.
-Mądra dziewczyna. - Domcia szczerze się do mnie uśmiechnęła.
Przyśpieszyłyśmy trochę tempo koni bo było nam jakoś coraz zimniej, a do domu było już niedaleko. Tym razem to ja wprowadzałam konie z powrotem do stajni a Domcia szybko poleciała grzać się w domu i robić gorącą czekoladę. Obrządziłam konie, wprowadziłam do boksu dając porcję świeżego jedzenia, o dziwo wszyscy stajenni już byli. Mogłabym każdego spytać gdzie był w tamtej chwili, ale nie miałam na to siły. Nie marzyło mi się nic innego jak gorąca czekolada, Tv i pogaduchy z Domcią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz