TEREN + przyjazd og. *Amstar(Domcia)

Kolejny zimowy dzień zapowiadał się naprawdę pięknie, siedziałam właśnie w ciepłym samochodzie obserwując to jak Kuba z zawziętością wykłóca się o plany budowy naszego domu na terenie obydwu kompleksów. Skończonego już prawie kompleksu Might Arabians, gdzie koniska powoli przybywały z dotychczasowego miejsca pobytu, osiedlając się w nowych boksach. Drugi zaś dopiero powstający kompleks nosił nazwę Rhovanon Stud, gdzie w trakcie budowy znajdowały się dwie stajnie sportowe, hale, czworoboki i pozostałe tego typu rzeczy.
Mniejsze i te większe śnieżynki tańczyły pięknie na niebie targane poduchami zimnego i mroźnego wiatru. Z zamyślenia wyrwał mnie błękitnooki wsiadając do samochodu i ponownie zajmując fotel kierowcy.
- No szlak mnie zaraz trafi, co za debile. No debile, jak można pominąć fakt, że siodlarnia ma być ocieplana. To nie sklep mięsny, tylko siodlarnia. – biedny aż zrobił się purpurowy ze złości, a mnie tylko ogarnął śmiech, nerwusem jest straszny ten mój brunet.
- Kochanie spokojnie, wszystko będzie tak jak sobie zaplanowałeś. – starałam się go uspokoić, ale Kuba nadal nie dawał za wygarną i był gotów ponownie wysiąść z samochodu i pójść dyskutować z dyrektorem budowy. Złapałam go za rękę prosząc błagalnie wzorkiem o to aby w końcu odpuścił.
– Musimy jechać, Iselle na nas czeka a konia mają przywieźć za godzinę. – rzuciłam stanowczo co by zmobilizować mojego mężczyznę do działania.
- Koniecznie uparłaś się na ten pensjonat, nie lepiej zaczekać jeszcze te parę miesięcy aż stajnia będzie gotowa, nasze konie są pod dobrą opieką. – westchnął ruszając samochodem z terenu ośrodka.
- Nie wiem jak ty ale ja nie wytrzymam dłużej bez siedzenia w siodle, nosi mnie strasznie. Dlatego chcę mieć chociaż dwa konie, najpierw planowałam jednego. Ale jak widzisz cudem udało mi się kupić gniadego więc muszę się już teraz o niego zatroszczyć. – odpowiedziałam jednym tchem robiąc przy tym minę nie znoszącą sprzeciwu.
- Dobrze, dobrze niech Ci będzie. Jaki ty musiałaś dać majątek za tego konia to ja nawet nie chcę wiedzieć. - zaśmiał się doskonale wiedząc jakie mam do tego podejście i to, że zdania za nic nie zmienię.
Gdy dojechaliśmy już na teren Ultimate Stud na zewnątrz wciąż padał śnieg ale na całe szczęście bez asysty zimnego wiatru, mimo to moje policzki po wyjściu z samochodu przybrały kolor świeżej malinki.
- Is ! – jęknęłam zachwycona widokiem przyjaciółki, która wybiegła w moją stronę ubrana w szlafrok i ciepłe papucie. – Kobieto do domu ! – rzuciłam ostrzegawczo zawracając ją w połowie drogi. Co za baba, zaraz się przeziębi i kto ze mną będzie jeździł w tereny. Gdy znalazłam się już w ciepłym i przytulnym pomieszczeniu gdzie przez ostatnie dni miałam okazję sobie pomieszkiwać przytuliłam Iselle robiąc typowego misia.
- Ahh te baby. Mnie też przytulisz czy mam stać taki sam, samotny ?- Kuba się zaśmiał podchodząc do Is i przytulając ją na powitanie.
- Przyjechał już ? – zapytałam podekscytowana przyjazdem nowego konia, w końcu jedno z moich marzeń się spełniło. Udało mi się zdobyć konia moich marzeń, tego który był dla mnie wzorem i autorytetem pośród wszystkich koni
- Nie jeszcze nie, powinien być za jakieś … - tu Is zerknęła na zegarek wiszący w kuchni – za jakieś dziesięć minut, poczekajcie tu zaraz się przebiorę i do was zejdę.
- Pójdziemy do stajni, tam nas znajdziesz. – oj mole lenistwo ponownie się ujawniło, bo przecież tak ciężko zdjąć kurtkę i buciki, aby później założyć je ponownie.
Podreptaliśmy oboje do stajni brnąć przez chodnik pokryty białym śnieżnym dywanikiem. Po wejściu do stajni od razu moim oczom rzuciły się wystające z boksów kolorowe łebki, każdy z nich stawał się dla mnie co raz bardziej znajomy. Zmierzając do boksu rudego po drodze pogłaskałam uroczy czarny jak smoła łeb Bramblesa, który z zainteresowaniem obserwował dwa śniegowe bałwany kroczące po stajennym korytarzu.
Kuba jak to Kuba oczywiście nie mógł odpuścić sobie zachwycania się końmi i jak zwykle zakochał się w jednym konisku podziwiając je i wynosząc na piedestał. „Och jaki on śliczny”, „Popatrz jaki koń”, „Puci, puci, puci, chcesz marchewkę?”. Tak to właśnie cały Kubuś, który w każdej obcej stajni znajdzie sobie obiekt westchnień i zajęcie na całą resztę dnia. I właśnie w Ultimate znalazł sobie Thanatosa, którego teraz niuniał.
Krocząc dalej przed siebie dotarłam wreszcie pod boks rudej paszczy, która ignorując mnie totalnie właśnie pałaszowała niezliczone zasoby siana. – Rudy, udawałbyś chociaż, że cieszysz się z mojego przyjazdu. – zaśmiałam się pod nosem pukając w drzwi boksu co by panicz raczył spojrzeć w moją stronę. O dziwo poskutkowało bo rudzielec nie tylko podniósł łeb ale także z ogromną radością przeparadował do mnie zaraz sprawdzając wszystkie kieszenie. – Nie ma żebrania Romijoł – przedrzeźniając jego imię pogłaskałam ogiera po łbie, delikatnie gładząc gładziutką sierść, która wyraźnie wymagała skrócenia.
- Domcia ! – krzyknęła Iselle, która wkroczyła do stajni uśmiechnięta od ucha do ucha. Chociaż kroczeniem tego nazwać nie można, biegła przed siebie niczym rozbawione szczenie z jaskrawą piłeczką.
- Co się stało kochanie ? – spojrzałam na nią zdezorientowana, a biedna sapiąca dziewczyna próbowała się w końcu wysłowić. – Przy …, przy …, no ten. – wzięła głębszy oddech zbierając się w garść. – Przyjechał ! – krzyknęła mi wprost do ucha, za co została obdarzona zabójczym miotającym gromy spojrzeniem.
- Lepiej uciekaj bo jak Cię dorwę to nie wyjdziesz stąd żywa. – śmiejąc się ruszyłam za nią w dziki pościgu, jeszcze tego mi brakowało abym ogłuchła.
Kuba spojrzał na nas z miną „Are you fucking kiddin me ?” ze spokojem oraz wielkim smutkiem, że musi opuścić swojego kolegę w którego wpakował już z kilogram marchwi.
- Przyjechał ! – jęknęłam z radości spoglądając na terenówkę wraz z przyczepą parkującą właśnie pod stajnią.
Szybciutko i sprawnie uporałam się ze sprawami papierkowymi czekając z niecierpliwością na wyprowadzenie koniska. I tak też się stało, po chwili dwóch stajennych otworzyło stojącą bukmankę i moim oczom pojawił się wielki umięśniony gniady zad. Co jak co ale ogier dupsko miał okazałe. Jeszcze chwilkę czekałam aż w końcu obaj panowie wyprowadzili z przyczepy gniadego skoczka, który od razu bystrym spojrzeniem omiótł okolicę i tymczasowy dom.
Dostając uwiąz do ręki czułam się jak mała dziewczynka, która po raz pierwszy dostała swojego małego kucyka. Tylko różnica była taka, że mój kucyk miał prawie 180 cm wzrostu i dwa jajka, które właśnie teraz dały o sobie znać. Gromkie rżenie rozległo się tuż zaraz po tym jak mój nowy nabytek stanął wszystkimi czterema kopytami na chodniku.
- To on ? – Isele jakby zabrakło słów, stała wpatrzona wraz z Kubą w konia jakby był to co najmniej ósmy cud świata.
- Tak to jest Amstar. – z dumą i ogromnym zaciszem na twarzy wypowiedziałam imię ogiera, promieniejąc uśmiechem na prawo i lewo.
- Ale maszyna.- Kuba najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał mój zachwyt tym ogierem, a tyle czasu trułam mu głowę tym koniem.
- Jest cudowny, taki jakim go sobie wyobrażałam. – pogłaskałam konia po łbie, bowiem resztę cielska miał zapakowane szczelnie w grubą zimową derkę. – Muszę z nim postępować trochę, idźcie do domu zaraz do was wrócę. – rzuciłam tak zafascynowana koniem, że nawet przestałam odczuwać panującą na zewnątrz ujemną temperaturę.
- A może przejedziemy się na spacer ? Tylko stępem, co ty na to Dom ?- Iselle wyskoczyła pomysłem i nie dając mi nawet chwili na odpowiedź pobiegła zadowolona do stajni aby osiodłać konia.
- Zamorduję ją kiedyś, to chyba zemsta za tamtą pobudkę.- zaśmiałam się spoglądając na Kubę.
- Misiek ja przejadę się do sklepu, kupię jakiegoś winiacza, chipsy i inne pierdoły a wy jeździe poplotkować tylko mi się tam nie pozabijajcie. – uśmiechnął się pięknie obdarowując mnie ciepłym buziakiem w policzek. Odesłałam go z uśmiechem na ustach i poprowadziłam swoją perełkę na czterech nogach do stajni.
Wchodząc na stajenny korytarz Amstar bacznie przyjrzał się swoim kompanom oznajmiając im, że przybył pan i władca basowym rżeniem. Co oczywiście szybko zostało skomentowane przez konie Iselle „Ej stary pomyliłeś lokale, to nasza stajnia”.
Idąc nieco komicznym krokiem w wysokich transportowych ochraniaczach dotarliśmy pod nasz nowy boks. Wprowadziłam tam ogiera rozbierając go z derki, ochraniaczy i innych dodatkowych rzeczy. – No cwaniaku Ciebie też nie ominie golenie. – spojrzałam na zimową szatę gniadego zamykając boks.
- Domcia rusz to dupsko, ja z Bordelino jesteśmy już gotowi, a ty dopiero weszłaś do stajni. O mamo kobieto, zaraz będzie ciemno. – westchnęła śmiejąc się jednocześnie, podeszła do boksu Amstara zostając z nim sam na sam, a ja w tym czasie pomaszerowałam po sprzęt.
- Ładny jesteś wiesz ?- dziewczyna przyglądała się mięśniakowi który właśnie rozpracowywał poidło.
- Już jestem, pomóż mi go wyciągnąć na korytarz. – odpowiedziałam stojąc cała załadowana końskim sprzętem. Na szczęście Is postanowiła się nade mną nie znęcać i w miarę szybko wyprowadziła mi ogiera na korytarz przypinając go uwiązami z obydwu stron do kantara.
Sprawnie założyłam na grzbiet ogiera granatowy czaprak, na czaprak podkładkę z futra owczego, a następnie wszechstronne czarne siodło. Dodatkowo dopięłam skórzany popręg podszywany futerkiem i zapięłam wszelkie przystuły i inne paseczki. Na sam koniec zostały mi jeszcze ochraniacze oraz ogłowie z którymi równie szybko się uporałam i byłam już gotowa do jazdy.
- To co jedziemy ? – Is z szczerzącą się twarzą zapytała gotowa do jazdy.
- Jedziemy tylko jak tam przeżyję stan przed zawałowy to zginiesz marnie. – zaśmiałam się wychodząc wraz z ogierem przed stajnię, tam Is wyszła tuż za mną.
Po podciągnięciu popręgów każda z nas zwinnie wskoczyła na grzbiet swojego wierzchowca i ruszyłyśmy w krótką półgodzinną wycieczkę stępem po okolicznych lasach.
Przejażdżka była naprawdę przyjemna, śnieg nawet przestał pruszyć i tylko promienie zachodzącego słońca tańczyły po jego białym parkiecie. Jadąc przez las rozmawiałyśmy w najlepsze śmiejąc się na głos i pewnie płosząc wszystkie mieszkające tu zwierzęta. Amstar pomimo nowego miejsca zachowywał spokój i opanowanie, jedynie bystrym i żywym okiem obserwując wszystko wokół. Właściwie po pewnym czasie zapomniałam zupełnie o tym, że pierwszy raz w życiu siedzę na tym koniu, miałam wrażenie, że znam go już kopę lat.
Naszą rozmowę zakłócił jednak łoś, który ni stąd ni zowąd wybiegł nam tuż przed nosem na drogę. Amstar zatrzymał się gwałtownie kopytami zapierając w śniegu, a Bordelino osłupiał przyglądając się trzeciemu koniopodobnemu stworowi z rogami na łbie.
Nie minęła jednak chwila gdy młodsze ogierzysko ruszyło przed siebie galopem gwałtownie skręcając w ścieżkę po lewej stronie. Zamarłam próbując zachować zimną krew, jednak Amstar nie zastanawiał się tak długo jak ja, ruszył za kolegą. Oba konie osiągnęły chyba prędkość kosmiczną w tym dzikim popłochu, nim zdążyłam ogarnąć co się w ogóle stało przede mną biegł już sam Bordelino bez Iselle, która wylądowała w rowie pełnym śniegu. Ja zaś widząc przed sobą ogromne powalone drzewo modliłam się tylko o to aby Amstar poza talentem skokowym wykazał też zamiłowanie do crossu. I nagle poczułam silne szarpnięcie ku górze, dopiero po chwili zorientowałam się, że lecę tuż nad tą kłodą wraz z koniem. Co prawda bez ładu i składu ale jakimś cudem moje mięśnie i nogi postanowiły myśleć samodzielnie i utrzymać mnie w siodle podczas pokonywania metrowej wysokości przeszkody, która dla Amstara była pestką.
Po krótkiej chwili po odskoku zdołałam zatrzymać rozpędzonego ogiera, który z euforii jeszcze kilkakrotnie podrzucił zadem.
Wróciłam z powrotem, tym razem obchodząc powalone drzewo z boku a nie przez nie skacząc, lekko przerażona i zszokowana zsiadłam z konia aby poszukać Iselle, która jak się okazało siedziała już cała i zdrowa z powrotem na koniu.
- Iss zamorduję Cię, ja Ci dam do cholery spacerek, niezły mi spacerek ! – fuknęłam wściekła.
- Dzięki, że pytasz mam się dobrze. – zaśmiała się w odpowiedzi na mój komentarz.
- Wybacz, wszystko okej ? – spytałam powoli gramoląc się z powrotem na konia.
- Tak, w ogóle co to było. Wyglądaliście niesamowicie ! – krzyknęła podekscytowana.
- Szczerze to powiem Ci, że niewiele pamiętam z tej chwili, tylko moment lotu. – zaśmiałam się gdy dopiero odpuściły mi nerwy. – Nic nie wspominałaś o tym, że macie tu łosie – poklepałam ogiera po szyi, on tak jak i ja był cały mokry z emocji.
- A no mamy, choć rozkłusujemy je bo jeszcze nam się pochorują.- niewiele czekając na moją odpowiedź ruszyła kłusem.
Jadąc łeb w łeb w końcu przeszłyśmy do stępa po kilku minutach kłusa, a po kolejnych piętnastu stałyśmy już na dziedzińcu stajni. Wprowadziłyśmy konie do stajni rozsiodłując dwa dzikusy i ubierając je w ciepłe stajenne dereczki.
Zmęczone i wesołe pożegnałyśmy nasze koniska i wróciłyśmy do domu, gdzie czekał na nas Kuba z miną „co znowu przeskrobałyście”. Opowiedziałyśmy mu naszą przygodę i we troje zabraliśmy się do opróżniania butelki wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz